Tłusty Czwartek - jak twierdzi Mark, jedna z najsmaczniejszych polskich tradycji. Ze szczególnym sentymentem wspominam zapach oraz smak maminych i babcinych pączków z różą...ppyyychota! Podczas gdy mieszkałam we Wrocławiu, miałam swoje ulubione miejsce, gdzie jeszcze ciepłego, pulchnego pączka można było schrupać w nagrodę po zdanym egzaminie :-)
No cóż, teraz już można sobie o nich tylko pomarzyć... do rodzinnego Domu daleko, a amerykańskie tradycyjne donuty to jak dla mnie jakaś marna imitacja... Tutaj się liczy to co na wierzchu: im więcej przesłodkiego lukru i posypki we wszystkich kolorach tęczy, tym lepiej...A u nas środek to esencja - prawdziwa konfitura z róży, malin, gęsta czekolada lub adwokat - tutaj tego nie uraczysz, bo środka zwyczajnie nie ma - jest za to dziura (!). No jak pączek z dziurą?! Oponka - to zrozumiem...ale pączek?! ;-)
Chyba z tego właśnie powodu wyparłam Tłusty Czwartek z pamięci... w Colorado Springs nie ma polskiej cukierni, więc moje szanse na kultywowanie tradycji były znikome... tak myślałam. A tu, proszę państwa, niespodzianka!!! Podczas zakupów w lokalnym supermarkecie, słyszę nagle podekscytowany głos mego lubego: "Allie, look!!! Poncz-key!!!" :-) :-) :-) O mały włos nie padłam z wrażenia! :-) Oto są - dużymi drukowanymi literami - polskie pączki - w kartoniku pakowane po sześć, z różnymi nadzieniami ( truskawka, malina, czekolada, borówka, cytryna - niestety róży brak), ostatnie parę pudełek...!!! Polacy tu byli, pomyślałam :-) Komu mam podziękować? Spojrzałam na karton - a tam napisana (po angielsku) krótka historia naszej tradycji z dedykacją od Herberta A. Holinko - doktora z Cincinnati, który włożył ogrom pracy w nauczanie Amerykanów kultywowania jednej z naszych tradycji. Pan ten został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Z nieukrywaną radością zapakowaliśmy pudło do koszyka i czym prędzej udaliśmy się do domu na degustację :-) Markowi musiały bardzo posmakować, bo następnego dnia został mi tylko jeden pączek, do kawy ;-)